Chojnow.pl
Zapoznaj się z naszą Polityką prywatności
facebook twitter YT IG
Logowanie Rejestracja
REKLAMUJ SIĘ NA CHOJNOW.PL SPRAWDŹ NASZĄ OFERTĘ BANERÓW I ARTYKUŁÓW SPONSOROWANYCH

Zamki, skanseny, parki i wypadek drona. Kolejna wyprawa chojnowskiego cykloturysty [cz. 2]

Autor Rafał Wyciszkiewicz
Data utworzenia: 30 wrzesień 2021, 12:08 Wszystkich komentarzy: 0


Zamki, skanseny, parki i wypadek drona. Kolejna wyprawa chojnowskiego cykloturysty [cz. 2]

Rok temu chojnowski podróżnik rowerowy Rafał Wyciszkiewicz, zamknął pętlę wokół kraju, dojeżdżając do Krynicy Morskiej. Gdzie wybrał się w tym roku?

Zapraszamy do lektury drugiej części jego relacji...

Zobacz również część 1




Dzień siódmy - 51km, czas jazdy 3.30

Dzięki temu, że zostałem w Sandomierzu na noc, rano zwiedziłem ciekawe podziemia pod Rynkiem.

Podziemna Trasa Turystyczna w Sandomierzu

Jeszcze raz pokręciłem się po pięknej starówce i ruszyłem w dalszą drogę, która ku mojemu zdziwieniu przez kilkanaście kilometrów wiodła przez sady jabłkowe. Pierwszy raz w życiu widziałem taką ilość jabłek. Dowiedziałem się później, że jest to drugie, co do wielkości zagłębie jabłkowe w kraju. Plantacje jabłek stanowią 70 proc. wszystkich upraw. A dlaczego właśnie tutaj są te plantacje? Gdyż okolica charakteryzuje się łagodnym klimatem i największą ilością słonecznych dni.

Prawie wszystkie godne miejsca do zobaczenia miałem wcześniej oznaczone, ale okazuje się, że przez przypadek odkryłem osobliwe miejsce, jakim jest Park Katyński w Byszowie, poświęcony ofiarom terroru stalinowskiego oraz katastrofie samolotu prezydenckiego, gdzie umieszczono makietę samolotu ze zdjęciami wszystkich ofiar katastrofy.


Park Katyński w Byszewie

Kolejną wartą odnotowania miejscowością była wieś Konary. Miłośnikom historii powinna być znana, bo to właśnie tu rozegrała się bitwa I Brygady Legionów Polskich, którymi dowodził Józef Piłsudski, z wojskami rosyjskimi.


Obelisk w miejscowości Konary, gdzie walczyli legioniści pod wodzą marszałka J.Piłsudskiego przeciw wojskom rosyjskim

Następnie dojechałem do kolejnego z celów wyprawy, największych zamkowych ruin w kraju i być może Europie, zamku Krzyżtopór w Ujeździe. Ktoś by pomyślał, szczególnie mój kolega, że to tylko ruiny, ale te naprawdę robią niesamowite wrażenie swą potęgą i spokojnie po zakamarkach można chodzić z godzinę czasu. Zamek zbudowany był wg. kalendarza, gdyż miał 365 okien, 52 komnaty, 12 sal i 4 baszty.

Ruiny zamku Krzyżtopór w Ujeździe, należące do największych w Europie. Tutaj ptak uszkodził mi drona

Niestety znowu miałem pecha i na fajne zdjęcie dziedzińca nie mogłem liczyć. Tym razem budowano scenę, bo następnego dnia miał odbyć się koncert Rubika.


I zrób tu człowieku fajne zdjęcie

Niestety ten pech był niczym w porównaniu z tym, co za chwilę się stało. Kiedy robiłem ujęcia z drona, niespodziewanie zaatakował go ptak. Tylko czekałem, aż dron runie na ziemię. O dziwo nie spadł, więc udało mi się wylądować. Niestety ptaszysko ułamało przegub gimbala, czyli mechanizmu stabilizującego kamerę.

O dziwo tej nie uszkodził. Uderzenie musiało być bardzo silne, gdyż klapka od komory akumulatora była otwarta. Nie ukrywam, że chciało mi się płakać i bardzo to przeżyłem, wiedząc że już nie zrobię żadnego zdjęcia z góry, a drona kupiłem min. po to, aby zabierać go na wyprawy. Ale też jest to moja wina, gdyż mając ze sobą osłonę tegoż gimbala, nie założyłem jej a jestem pewien, że na 90% uratowałaby go. Na szczęście drona mam ubezpieczonego.

Dziękować losowi, że zdążyłem sfotografować jeszcze ten zamek, który właśnie z góry ukazuje swą potęgę, i że stało się to w połowie wyprawy, gdzie najważniejsze obiekty miałem sfotografowane, bo gdyby spotkało mnie to na początku wyprawy, to chyba bym się załamał. Tyle razy koło domu ptaki latały tuż koło drona i nic, a tu pojawił się nagle i bum. Musiała to być drapieżna bestia, która miała gniazdo na zamku, bo one krążyły nad nim.

Na nocleg zatrzymałem się w następnej wsi Haliszka i długo nie mogłem zasnąć z tego powodu.

Dzień ósmy - 85 km, czas jazdy 5.30

Ósmego dnia o 13:00 dojechałem do Huty Szklanej, u podnóża Gór Świętokrzyskich, pokonując 2 kilometrowy podjazd. Zostawiłem rower na parkingu, bo mnie koleś nastraszył, że na szczyt jest 10% odcinek i faktycznie był, ale reszta 2 km podjazdu nie była aż taka straszna i pewnie bym dał radę podjechać. Zniesmaczony byłem widokiem ludzi, którzy tyłki na górę wieźli meleksami i bryczkami, choć droga była wyasfaltowana i bardzo łatwa do przejścia. Lenistwo ludzkie nie zna granic.

Z 600 m szczytu roztacza się wspaniały widok na okolicę, a zbocza Łysej Góry otaczają słynne gołoborza, o których uczyłem się na lekcji geografii.

Góry Świętokrzyskie

Gołoborza na Łysej Górze


Na Łysą Górę dotarłem pieszo


Widok z Łysej Góry


Maszt telewizyjny na Świętym Krzyżu

Po kilkudziesięciu metrach dotarłem do klasztoru. Tu zwiedziłem kryptę z mumią Jeremiego Wiśniowieckiego. Cena za wejście wynosiła 1 zł, mimo to jeden tatuś pytał bileterkę, czy są ulgowe bilety. Ręce opadają.

Klasztor na Świętym Krzyżu

Niestety znowu późnym popołudniem znalazłem się w dużym mieście, tym razem w mieście latających scyzoryków - Kielcach, w których byłem po raz pierwszy.

Rynek w Kielcach

Stadion Korony Kielce

I tutaj bardzo brakowało mi drona, bo ciężko było sfotografować pałac, widoczny jedynie z jednej strony, a ta była akurat pod słońce. Następnie skierowałem się na dworzec autobusowy, bo ten kielecki może być atrakcją turystyczną, gdyż nigdzie nie ma dworca w kształcie spodka. Rok temu został poddany całkowitej przebudowie i prezentuje się naprawdę ciekawie. Obok jest fontanna z rzeźbami nawiązującymi do budowli.

Oryginalny dworzec autobusowy w Kielcach

Pałac biskupi w Kielcach

Kolejną atrakcją z jakiej słynie miasto, jest najpiękniej w Polsce położony amfiteatr, w tzw. Kadzielni, czyli dawnym kamieniołomie a obecnie najmniejszym rezerwacie przyrody. Na jego terenie znajduje się ok. 20 jaskiń.

Amfiteatr w kieleckiej Kadzielni

Niestety zapadał wieczór, więc trzeba było się śpieszyć, by wyjechać z miasta. Ale nie musiałem, bo nocleg znalazłem na jego peryferiach. Dobra kobieta zrobiła mi kanapki, niestety z mięsiwem, więc musiałem odmówić.

Dzień dziewiąty - 50 km, czas jazdy 3.10

Rankiem przy pięknym słońcu jeszcze raz odwiedziłem amfiteatr, bo nocowałem zaledwie kilometr dalej, tym razem podjechałem od dołu, po czym udałem się w kierunku najpiękniejszej polskiej Jaskini Raj. Niestety zapomniałem zarezerwować wcześniej bilet i mogłem liczyć tylko na cud w kasie. I ten się stał, gdyż ostał się jeden bilet, ale niestety ważny za dwie godziny a tyle czekać nie mogłem. Tak więc była to jedyna atrakcja na mojej liście, jakiej nie zwiedziłem. Chwilę później wynagrodziłem sobie to, na przepięknie położonych ruinach zamku w Chęcinach. To tutaj J. Hoffman kręcił film "Pan Wołodyjowski".

Postacie spotkane na chęcińskim zamku


Ruiny zamku w Chęcinach

Obok zamku powstała wtedy wielka makieta zamku w Kamieńcu Podolskim a statystami w filmie byli okoliczni mieszkańcy. Kiedy wszedłem na jedną z wież, zaatakował mnie i innych straszliwy rój much. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Ludzie uciekali po chwili, a ja tam cierpiałem, by zrobić ciekawe ujęcia. Na dodatek wyładował mi się właśnie wtedy telefon i chroniąc się w wieży przed tym latającymi natrętami, musiałem go podładować i wrócić ponownie na górę. Tym razem chciałem, by zastał mnie tutaj wieczór, bo zamek jest pięknie oświetlony w nocy, ale byłem na nim wczesnym popołudniem. W mieście zwiedziłem natomiast muzeum, w którym zgromadzono pamiątki i zdjęcia z planu "Pana Wołodyjowskiego".

Muzeum w Chęcinach, gdzie można obejrzeć rekwizyty z filmu "Pan Wołodyjowski", który tu powstał

Po zaledwie kilku kilometrach dojechałem do kolejnej atrakcji, jaką było Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni. Spędziłem tu dwie godziny i mimo tego nie zdążyłem zwiedzić całości do godz. 18, gdyż skansen ma aż 65 hektarów powierzchni.

Muzeum Wsi Kieleckiej w Tokarni

Tego dnia znów przeżyłem chwilę grozy, bo mogłem stracić kolejny sprzęt. Telefon wypiął mi się z uchwytu na kierownicy i wylądował wprost pod kołami roweru a mało brakowało, żeby znalazł się pod kołami samochodu, bo właśnie jechałem ruchliwa drogą. Tak więc przejechało po nim jakieś 110 kg i nawet draśnięcia. Na szczęście był w etui. To nie pierwszy przypadek, że walnął o asfalt i nic się nie stało. Porządny sprzęt. Oczywiście miałem zapasowy, ale ten robił nieporównywalnie gorsze zdjęcia i filmy. O godz. 19 dojechałem do miasteczka Jędrzejów, gdzie sfotografowałem opactwo Cystersów. Tuż po wyjeździe z niego, trzeba było rozejrzeć się za miejscem na nocleg. Nie szukałem długo, bo w wiosce Sudół nawet nie zdążyłem spytać o zgodę, a gość mówi, żebym się rozbił gdzie chcę w ogrodzie. Nim rozłożyłem namiot, ten woła już mnie do stołu. Widzę że inny gość- jego sąsiad, coś niesie w garze. Okazało się, że gulasz dla mnie. No i znowu musiałem odmówić. Widocznie w tym kraju większość uważa, że wszyscy są mięsożercami, skoro nawet nie pytają. W zastępstwie gulaszowego paskudztwa, gospodarz poczęstował mnie miodem z własnej pasieki, która nota bene stała obok mojego namiotu i sokiem z przydomowego winogrona - pychota.

Kiedy tak biesiadowaliśmy przy stole, do późnego wieczora, a ja pochłaniałem kolejne kromale z miodem, gospodarz powiedział, że czymś się pochwali, po czym przyniósł z domu dyplom oprawiony w ramce, a tam widnieje notka, że został sołtysem woj. świętokrzyskiego roku 2015 - łał.

W gościnie u sołtysa roku woj. świętokrzyskiego

Jak przystało na sołtysa roku - zaproponował prysznic i zaprosił mnie ponownie mówiąc, że nawet jeśli go nie będzie w domu, to mogę się u niego zatrzymać. No to wiedziałem, gdzie trafić, bo gościny zaznałem tu, że ho, ho. Jakże to budujące. Tego dnia zrobiłem zaledwie 50 kilometrów, ale tylko w dwóch atrakcjach spędziłem aż 4 godziny a w końcu nie pojechałem na wyprawę dla kilometrów, tylko by zobaczyć kawałek pięknej Polski. I tu chciałoby się powiedzieć "Cudze chwalicie, swego nie znacie", bo ilu z Was jeździ za granicę, a kompletnie nie zna własnego, pięknego kraju, co staram się udowodnić na zdjęciach. Ja postanowiłem najpierw dokładnie zwiedzić swój kraj.

Dzień dziesiąty - 75 km, czas jazdy 5.00

Rano jeszcze raz wróciłem do jędrzejowskiego opactwa, by powtórzyć zdjęcia przy pięknym świetle.

Opactwo cystersów w Jędrzejowie, gdzie pochowany jest Wincenty Kadłubek

W klasztorze ostatnie lata życia spędził kronikarz dziejów Polski Wincenty Kadłubek i został tu pochowany. Godzinę później dojechałem do dworku również wielkiego Polaka, tym razem Mikołaja Reja w Nagłowicach.

Dworek Mikołaja Reja w Nagłowicach

Następnie dotarłem do Szczekocin, miasta kojarzącego się z wielką katastrofą kolejową sprzed 9 lat, w której zginęło 16 osób. Ale ja przyjechałem tu, aby sfotografować piękny, choć bardzo zaniedbany zespół pałacowy.

Zespół pałacowy w Szczekocinach

Serce się kraje, że takie zabytki niszczeją. Mam wrażenie, że rząd daje pieniądze jedynie na kościoły, bo wszystkie choćby w naszej gminie są wyremontowane, za to pałac żaden. Następnie ponownie wjechałem do Jury, w której byłem drugiego dnia wyprawy i od tego miejsca do zamku Ogrodzieniec, gdzie wtedy byłem, miałem zaledwie 20 kilometrów, więc zatoczyłem niezłe koło. Niestety kilka kolejnych kilometrów musiałem pokonać tragiczną, polną drogą, na dodatek pod górę i w palącym słońcu. Mijający mnie kombajnista, kiedy pytałem, za ile skończy się ta koszmarna droga, nieźle się zdziwił, co ja tu robię z tak obładowanym rowerem. O godz. 18 dotarłem do najpiękniejszego pseudo zamku w Polsce, w miejscowości Bobolice.

Nowy "zamek" w Bobolicach

Laik może być pod wrażeniem tej budowli i większość jest, ale dla maniaka zamkowego i kogoś, kto się trochę zna, nie jest to zamek, bo trudno takim nazwać budowlę wzniesioną zaledwie 10 lat temu. Byłem tu w 2003 roku, idąc pieszo z mirowskiego zamku i wówczas w tym miejscu stały jedynie dwie ściany. Miejscowy senator-biznesmen postanowił go "odbudować" i za to szacunek, bo zrobił to z własnych pieniędzy, pod okiem specjalistów, dzięki temu miejsce to przyciąga wielu turystów. Ale nazywanie tego zamkiem, jest bardzo na wyrost. Także cena za jego zwiedzenie jest bardzo wysoka, bo 24 złote. Tyle wydałem w Pieskowej Skale, na prawdziwym zamku, a nie oglądając nowe mury i wątpliwej jakości eksponaty.

Za to okolica "zamku" jest przepiękna. Dwa kilometry dalej, znajdują się ruiny wspomnianego zamku w Mirowie. Właścicielem jest ten sam senator, ale na szczęście obiecał, że tutaj jedynie zabezpieczy mury, bez większej ingerencji. Na tym zamku natomiast kręcono takie filmy jak: "Przyjaciel wesołego diabła", "Pan Samochodzik i praskie tajemnice", "Nad rzeką, której nie ma", oraz "Powidoki".

Pod mirowskim zamkiem, gdzie byłem już w 2003 roku

Ruiny zamku w Mirowie


Mirowskie skałki

Kiedy tam byłem, roboty budowlane trwały. A byłem tu przy zachodzącym słońcu, w promieniach którego ruiny i okoliczne skałki wyglądały zjawiskowo. Miałem ochotę zostać tu na noc. Nie sądziłem, że marzenie się spełni, bo gdy tylko zszedłem z góry zamkowej, zapytałem w sklepie, czy można gdzieś się tu rozbić? Ekspedientka powiedziała, bym spytał pana siedzącego na ławce. Okazało się, że jest on właścicielem łąki pod zamkiem. Ten od razu się zgodził, proponując dodatkowo zorganizowanie ogniska. Był to mój najpiękniejszy nocleg, bo dla maniaka zamkowego, noc pod zamkiem to nie lada gratka. Ja to naprawdę mam szczęście do noclegów.

Najpiękniejszy mój nocleg - pod zamkiem w Mirowie

Dzisiejszy etap znowu nie należał do łatwych, z powodu sporej ilości podjazdów, o czym świadczy suma przewyższeń, wynosząca 500 metrów. Niestety noc nie była spokojna, bo o 3 rozpętał się istny armagedon, czyli burza z piorunami i wiatr. A wiało tak, że momentami musiałem trzymać namiot, by nie odfrunął. Po tych strasznych upałach, można było się spodziewać gromów z niebios. Godzinę czasu trwała nawałnica, po czym nagle zupełnie przestało wiać i padać. Mogłem ponownie oddać się w objęcia Morfeusza.

Dzień jedenasty - 58 km, czas jazdy 3.45

Ranek powitał mnie piękną pogodą, zwiastującą kolejny upalny dzień. Jeszcze dobrze nie usiadłem na siodełku, a już czekał mnie pierwszy ostry podjazd. Po kilku kilometrach dojechałem do smutnego miejsca, gdzie kiedyś istniała wieś Brzeziny, a teraz widnieje jedynie pomnik ku czci mieszkańców wsi, zamordowanych przez niemieckich żandarmów, którzy następnie spalili miejscowość.

Miejsce egzekucji mieszkańców Brzezin

Kolejną atrakcją na trasie był pałac i dworek w Złotym Potoku. Pałac niestety stoi pusty, bo toczy się o niego walka pomiędzy spadkobiercami a gminą.

Pałac w Złotym Potoku

Ciekawostką jest, że do ochronki, mieszczącej się dawniej w pałacu, w dzieciństwie uczęszczał światowej sławy tenor Jan Kiepura. Zwiedziłem natomiast dworek obok, w którym znajdują się pamiątki z pałacu oraz wystawa o tematyce wojennej. Dwie godziny później dotarłem do przepięknie położonych na wzgórzu ruin zamkowych w Olsztynie.


Malownicze ruiny zamku w Olsztynie


Na zamku w Olsztynie

Pogoda była wymarzona do zdjęć i tu bardzo brakowało mi drona, bo ten potężny zamkowy teren, można było objąć na zdjęciu tylko z drona. A właśnie ktoś nad moją głową latał takim samym, i aż mnie skręcało ze złości. W tych pięknych okolicznościach przyrody i architektury spędziłem półtorej godziny, po czym udałem się na Rynek, gdzie sfotografowałem oryginalną instalację metalowych droidów.

Oryginalna instalacja na olsztyńskim Rynku

Stąd już tylko kilka kilometrów dzieliło mnie od Częstochowy. Niestety 4 kilometry od centrum, złapała mnie ulewa, która nie wróżyła poprawy pogody. Na szczęście po kilku minutach przestało padać i trudno w to uwierzyć, ale temperatura w przeciągu godziny spadła o 10 stopni. Kiedy dojechałem do centrum była już godzina 18:00, więc znowu scenariusz się powtarza - w dużym mieście jestem wieczorem i mam mało czasu na zwiedzanie. Długie spodnie dżinsowe wziąłem tylko po to, aby wejść do jasnogórskiego klasztoru, bo w kolarskim stroju raczej bym nie wszedł. Ale jako że było późno, nie miałem czasu już się przebierać i pogodziłem się, że go nie zwiedzę. Gdy dotarłem na Jasną Górę, znowu o mało mnie diabli nie wzięli, bo i tu coś przeszkadzało w zrobieniu fajnego zdjęcia. Właśnie demontowali wielka scenę, gdyż dzień wcześniej było święto kościelne i odbywały się tu uroczystości. Ale w sumie to jednak mam szczęście, bo gdybym dotarł do Częstochowy wczoraj, to nie miałbym co liczyć, że tu wjadę.

Gdy dotarłem pod bramę klasztoru, postanowiłem wejść. Najwyżej mnie wygonią-pomyślałem. O dziwo nic takiego nie nastąpiło i mogłem porobić zdjęcia wewnątrz, bo nawet ludzi było mało, gdyż wszyscy brali udział we mszy w kaplicy bocznej.


Fontanna na Starym Rynku w Częstochowie


Ławeczka Marka Perepeczki w Częstochowie


Klasztor Jasnogórski w Częstochowie

Gdy wyszedłem, zrobiło się bardzo późno, dlatego czym prędzej chciałem wyjechać z miasta. Nie było na to szans, więc skierowałem się na osiedle domków, gdzie udało mi się rozbić namiot.

Dzień dwunasty - 76 km, czas jazdy 5.10

Tego dnia pogoda zmieniła się diametralnie, bo nie dość, że było bardzo pochmurno, to temperatura rano wynosiła zaledwie 15 stopni a w dzień nie przekroczyła 20 stopni. Po dotychczasowych upałach, to totalna zimnica. Choć do jazdy była w sam raz. Ale najgorszy był tego dnia silny wiatr, pod który jechałem cały dzień. Totalna męczarnia. Gdy zmierzałem drogą krajową, to tiry i wiatr dosłownie spychały mnie na bok. Na prostej drodze momentami ciągnąłem się z prędkością zaledwie 10km/h- można było się załamać. A dodając jeszcze 2% wzniesienie, to już bardzo ciężko się jechało. Łatwiej się wjeżdżało pod 8% górę bez wiatru, niż pod wiatr na 2%. Przyznam, że dopadało mnie zwątpienie i mówiłem sobie w duchu, że jak przejadę ten etap do końca, to będzie niezły wyczyn.

Kilka lat temu po 40 km pod wiatr się poddałem, a dziś zrobiłem w tej mordędze 76 km. Chyba najcięższy etap na dotychczasowych wyprawach. Nie wyobrażam sobie jazdy, gdyby tak wiało, kiedy miałem cały etap ze stromymi podjazdami. Na szczęście zjeżdżałem już z Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej, choć tego dnia suma przewyższeń wyniosła 300 metrów.

Za Częstochową przejechałem przez rodzinną miejscowość komentatora "Szkła kontaktowego" Marka Przybylika - Konopiska, by następnie dojechać do Koszęcina. Tutaj bowiem w wielkim pałacu, ma siedzibę światowej sławy ZPiT "Śląsk". Pałac można zwiedzać tylko w weekendy, ale sympatyczna pani portierka, zgodziła się, bym mógł obejrzeć parter.

Fontanna przy siedzibie ZPiT "Śląsk" w Koszęcinie

Pałac w Koszęcinie, gdzie siedzibę ma ZPiT "Śląsk"

Wnętrze pałacu w Koszęcinie - siedziby ZPiT "Śląsk"

Obok pałacu stoi blok, w którym mieszka część tancerzy z zespołu. We wsi mieszkała też i być może nadal mieszka moja ciotka, którą spotkałem tylko raz, będąc z babcią w jej rodzinnych stronach w dzieciństwie, ale nie mam z nią kontaktu, więc nie mogłem jej odwiedzić. Kolejnym miastem na trasie był Lubliniec. Poza zamkiem, w którym mieści się hotel i restauracja, jest tu słynny, jedyny w kraju zakład karny dla kobiet.

Zakład karny dla kobiet w Lublińcu

Zamek w Lublińcu

Od Lublińca jechałem bardzo ruchliwa drogą krajową, na szczęście z odcinkami drogi rowerowej. Tego dnia nocleg znalazłem na peryferiach miasteczka Dobrzejów. I jak nocleg u sołtysa będę miło wspominał, tak ten pobyt jeszcze bardziej, bo tak sympatycznej rodziny chyba jeszcze nie spotkałem nigdy. Gdy spytałem o nocleg Pani na podwórku, ta mocno zaskoczona powiedziała, że nie widzi przeszkód, ale musi zadzwonić do męża, którego nie było w domu. Po chwili oznajmiła, że wiedziała iż ten ma dobre serce, więc ja do niej, że po co pytała w takim razie?happy

Wkrótce przyjechał Pan domu na motorku, witając mnie wielkim uśmiechem i wyciągnięta dłonią. W kilka sekund stwierdziłem, że super gość. Takich ludzi poznaje się od razu. Chwilę później już siedziałem u nich w domu, korzystając z zaproszenia na kolację. Pani domu zrobiła kanapki, tym razem także z mięsiwem, ale po chwili naniosła bezmięsne poprawki. Oczywiście zaproponowała także prysznic a nawet ręcznik. Gospodarz spytał, czy nie będzie mi przeszkadzać, jak będzie mówił gwarą?, powiedziałem, że wprost przeciwnie, bo nie na co dzień ma się okazję ją słyszeć.

Nie wiem, czym się różni opolska od śląskiej, bo dla mnie niczym. Śmiać mi się chciało, jak ten do mnie zwracał się synek. Od razu złapałem z nimi świetny kontakt, bo gość okazał się takim typowym śląskim Bercikiem - żartownisiem. Po chwili dołączyła do nas ich córka. Tak nam się miło gawędziło, ale wybiła 23, a oni rano wstawali do pracy. Gdyby nie to, zapewne rozmowy by się sporo przedłużyły. Ten adres zapamiętam szczególnie, bo i oni mnie zaprosili ponownie w odwiedziny i być może skorzystam, gdyż pociągiem to zaledwie 2 godziny jazdy i tyle samo rowerem. Naprawdę nie spodziewałem się, że w czasach covidu, poza pierwszym dniem, nikt nie odmówił mi noclegu, który znajdowałem za pierwszym zapytaniem. Mało tego - byłem zapraszany do domów, gdzie oferowano mi prysznic i nikt nawet nie spytał, czy jestem szczepiony. Przeszło to moje najśmielsze wyobrażenia. Ciotka powiedziała, że widocznie wzbudzam zaufanie... być może hehe.


Kościół w Gwoździanach


Rynek w Dobrodzieniu

Dzień trzynasty - 62 km, czas jazdy 4.25

Niestety ten dzień również należał do bardzo wietrznych, ale świadomość, że tylko 40 kilometrów zostało mi do końca wyprawy, mobilizowała mnie do jazdy. Nie było już podjazdów, więc jechało się znośnie. Po godzinie dojechałem do miasteczka Ozimek, gdzie sfotografowałem jedyną atrakcję- najstarszy żelazny, wiszący most w Europie.


Najstarszy wiszący, żelazny most w Europie w Ozimku

Podążając nadal bardzo ruchliwą drogą krajową, na szczęście z szerokim pasem awaryjnym, o godzinie 14.30 dotarłem do kończącego wyprawę Opola, w którym jestem po raz drugi (nie licząc przejazdów PKP) lecz po raz pierwszy turystycznie.

Fontanna Ceres w Opolu

Ratusz w Opolu


Katedra w Opolu

Oczywiście obowiązkowo musiałem zajechać pod słynny amfiteatr. Niestety zwiedzanie było niemożliwe, gdyż trwały przygotowania do tegorocznego festiwalu. Pozostała mi jedynie możliwość zrobienia zdjęcia od zaplecza, gdzie obok znajduje się słynna wieża, która zawsze pojawia się na transmisjach w tle sceny.

Wieża piastowska w Opolu


Słynny amfiteatr w Opolu

Następnie udałem się do oddalonego o 5 kilometrów od centrum Muzeum Wsi Opolskiej. Na obszarze 10 ha można obejrzeć 56 obiektów. Pośród tych wspaniałych zabytków, spędziłem miło półtorej godziny.

Uwielbiam bowiem skanseny i ten specyficzny zapach wnętrz chat. Pomimo że już mam kilka na swoim koncie, nie nudzą mi się, bo każdy z nich jest inny. Następnie wróciłem do centrum, gdzie zjadłem pizzę i o 20 IC odjechałem do Chojnowa, do którego dotarłem 2 godziny później. Tym samym zakończyłem bardzo udanie, poza wypadkiem z dronem, 13 dniową wyprawę.

Poza dwoma dniami znów było niestety upalnie a nie licząc dwóch nocnych burz, deszcz miałem przez te wszystkie dni w sumie może przez 20 minut. Zabrakło mi jednego dnia, by dojechać do Wrocławia, a dwóch do domu, bo następnego dnia rozpoczynałem już pracę przy Międzynarodowym Festiwalu Folklorystycznym "Świat pod Kyczerą". Jestem pozytywnie zaskoczony, że tym razem nic mnie nie bolało, ani kolano, ani dłonie (być może pomogły gąbki na gripach) ani co najważniejsze tyłek, który w ubiegłym roku po 4 dniach cierpiał bardzo, a o nogach nawet nie wspomnę, gdyż po tych etapach z podjazdami, zupełnie mnie nie bolały.

Na koniec kilka statystyk.

Zwiedziłem 16 zamków, co jest rekordową liczbą na jednej wyprawie, 6 pałaców, 4 dwory, 3 skanseny, 2 parki narodowe, przejechałem przez 22 miasta,w siodełku spędziłem 58 godzin, przejechawszy 900 kilometrów w ciągu 13 dni, co daje 70 km dziennie, zrobiłem 2600 zdjęć, 11 razy nocowałem u gospodarzy, 1 raz na polu namiotowym i 1 raz na dziko.

Poniżej mapka mojej trasy


Oczywiście po raz kolejny powtórzę, że Gmina Chojnów ma najgorsze drogi w kraju, bo takiej ilości złego asfaltu, jaka jest wokół Chojnowa, nie widziałem na odcinku dziewięciuset przejechanych kilometrów. I tak zupełnie na koniec, jeszcze jeden pozytyw z wyprawy. Gdy przyjechałem do domu i założyłem spodnie, doznałem małego szoku, bo schudłem aż o 5 dziurek na pasku. 13 dni intensywnej jazdy wystarczyło, aby brzuchol znacznie zmniejszył swoją objętość.

Dziękuję wszystkim, którzy dotarli do końca mojej relacji, mając nadzieję, że nie zanudziłem Was i zapraszam na moją stronę, gdzie zobaczycie dużo więcej zdjęć z wyprawy oraz do obejrzenia krótkiego filmiku.


Pozdrawiam

Rafał Wyciszkiewicz


Komentarze

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.

Dodaj Komentarz

Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.