„Matka Joanna od Aniołów” – dobro i zło, zbawienie i upadek, anioły i demony.
Data utworzenia: 26 marzec 2014, 14:02 Wszystkich komentarzy: 0
W zeszłą sobotę (22 marca br.) mieliśmy okazję obejrzeć na deskach Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy spektakl „Matka Joanna od Aniołów” w adaptacji Piotra Tomaszuka i Rafała Gąsowskiego. Spektakl powstał na kanwie kontrowersyjnego opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza o tym samym tytule (ukończonego w 1942 roku – pisanego w czasie II wojny światowej).
Opowiadanie „Matka Joanna od Aniołów” nawiązuje do głośnego przypadku opętania zakonnic we francuskim mieście Loudun w XVII wieku. Autor przeniósł miejsce akcji na wschodnie kresy XVII-wiecznej Rzeczypospolitej do miasteczka Ludyń, osadzając tym samym historię w znanych czytelnikowi realiach.
Do miasteczka Ludyń, gdzie znajduje się klasztor opętanych przez demony urszulanek, dociera jezuita, ksiądz Józef Suryn (Rafał Cieluch). Ma uwolnić dusze przełożonej klasztoru – matki Joanny (Katarzyna Dworak) oraz pozostałych sióstr od mocy piekielnych. Odprawia egzorcyzmy, modli się wraz z opętaną, przykłada do jej serca Ciało Chrystusa, a demony nadal w zakonnicach trwają. W poczuciu ogarniającej beznadziei i bezradności wyrusza do cadyka żydowskiego (Robert Gulaczyk) po radę. Nie otrzymuje jednak żadnej jednoznacznej odpowiedzi. W końcu decyduje się otworzyć własną duszę diabłu - przejmuje demony od matki Joanny i zostaje opętany.
Piotr Tomaszuk oraz Rafał Gąsowski stanęli przed niewątpliwie trudnym zadaniem – znalezienia formy teatralnej dla opowiadania traktującego o odwiecznym problemie dobra i zła, świętości i opętania, zbawienia i upadku, opowiadania z demonami drzemiącymi w ludzkich ciałach i mroczną sceną egzorcyzmów.
I niestety nie do końca im się to udało…
W przedstawieniu brakuje pewnego dynamizmu, scen, które następując po sobie wzbudziłyby silne emocje i wywołały napięcie. Czy to tylko kwestia rytmu, opieszałości narreacyjnej? Nie tylko. Kuleje gra aktorska, na której ten spektakl powinien się opierać. Główni bohaterowie: matka Joanna od Aniołów grana przez Katarzynę Dworak oraz ksiądz Józef Suryn grany przez Rafała Cielucha nie przekonują. Katarzyna Dworak nie potrafi się zapomnieć w demonicznym opętaniu, wydaje się nieco zahamowana, szczególnie w scenie odprawiania egzorcyzmów. Nie widać prawdziwego zatracenia, wyczerpującej walki wewnętrznej, otarcia o granicę szaleństwa. Zaś postać odgrywana przez Rafała Cielucha wydaje się „rozmyta”. Brakuje w niej podkreślenia: oddania Bogu (rekwizyty tj. kajdany i chodaki to trochę za mało), umartwienia sytuacją, determinacji w zbawieniu matki Joanny. Nie dostrzegłam także nawiązującej się między bohaterami więzi, miłości i namiętności, które miały ich rzekomo w spektaklu połączyć. W mojej głowie mimowolnie pojawiło się pytanie: Dlaczego ksiądz Suryn tak bardzo się poświęca? Dlaczego tak pobożny człowiek otwiera duszę diabłu? Co nim kieruje? Chodzi tylko o ambicję duchownego, pragnienie zbawiania świata, zaczynając od matki Joanny? Ta luka w przedstawieniu, w odegranych rolach, doprowadziła do dezorientacji. Nie znając wcześniej opowiadania Iwaszkiewicza można mieć problem z odkryciem intencji głównego bohatera.
Spektakl na szczęście nie opiera się tylko na postaciach matki Joanny i księdza Suryna. Pojawia się kilka charakternych bohaterów i dobrze odegranych ról – Wincentego Wołodkowicza granego przez Pawła Wolaka, siostry Małgorzaty granej przez Zuzę Motorniuk, ksiądza proboszcza Bryma granego przez Bogdana Grzeszczaka oraz cadyka żydowskiego Reb Isze granego przez Roberta Gulaczyka. Wolak i Motorniuk wprowadzają na scenę motyw upadku moralnego, ulegania popędom i hedonistycznym uciechom. Gulaczyk z kolei odgrywając mędrca żydowskiego rozprawia nad dobrem i złem, demonami i aniołami, grzechem pierworodnym człowieka. Czy demony przybywają z zewnątrz i opanowują duszę czy zawsze w niej istnieją? A może opętanie to tylko brak aniołów? Czym właściwie jest zło? Postać cedyka wnosi do spektaklu filozoficzne dywagacje budując kameralną atmosferę mistycznej mądrości.
Scena centralna (odprawianie egzorcyzmów) - najważniejsza i jednocześnie najtrudniejsza – pozostawia bardzo wiele do życzenia. Zaczyna się dobrze - od procesji, która niemal ociera się o publiczność. Poza fragmentami liturgii w języku łacińskim i przejmującą modlitwą sióstr współistnieją: chorał gregoriański wyśpiewywany przez księdza Imbera (Mateusz Krzyk) i niepokojąca muzyka Jacka Hałasa. Przestrzeń teatralną wypełnia zapach kadzidła. Przenosimy sie w czasie, bierzemy udział w XVII-wiecznym rytuale kościelnym. Robi się mrocznie, robi się tajemniczo… Potem jest nieco gorzej – przez matkę Joannę przemawiają demony, oddany sprawie ksiądz Suryn próbuje je wygnać, pozostali księża walczą z grupą szalonych zakonnic. Scenom brakuje dynamizmu – tempa i rytmu, które stworzyłyby napięcie, zaś aktorom narzędzi do odegrania ekstremalnie trudnych ról. Egzorcyzmy wypadają marnie.
Ważnym składnikiem, częściowo ratującym spektakl, jest oryginalna scenografia autorstwa Piotra Tomaszuka i Ewy Kochańskiej. Określa miejsce akcji, stany wewnętrzne postaci, tworzy niepowtarzalną atmosferę, i tak np. fragmenty papieru nanizane na metalową konstrukcję budują gotyckie wnętrze klasztoru, sącząca się mgła i czerwona włóczka rozplątywana przez demony wizualizują stan ducha księdza Suryna. Najbardziej widowiskowa, wręcz malarska, okazuje się scena finałowa, w której widzimy matkę Joannę z dziećmi księdza Garnca, stojące obok nich anioły, przycupnięte z boku demony i kostuchę, leżącego upadłego Anioła – siostrę Małgorzatę oraz klasztornego kalefaktora Kaziuka. Scena jest precyzyjnie skomponowana, przypomina obraz Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Przemawia do wyobraźni i zmusza do skojarzeń.
Scenografia wraz z delikatnymi, kolorowymi akcentami świetlnymi zachwyca plastycznością i zmysłowością.
Spektakl „Matka Joanna od Aniołów” nie poradziłby sobie gdyby oprzeć go tylko na grze aktorskiej i słowie. To dzięki angażującym zmysły zabiegom tj.: wizualnie wysmakowana scenografia, niepokojąca muzyka Józefa Hałasa, rozlegające się dźwięki dzwonków i kołatek, zapach kadzidła itp. zyskuje na wartości. Choć spektakl trudno nazwać wybitnym to na pewno warto go obejrzeć – dla kolejnej odsłony odwiecznego problemu dobra i zła, sceny procesji, w której zatraca się granica między publicznością i aktorami oraz scenografii i muzyki, które umiejętnie uzupełniają prezentowane treści.